wstecz
          Wspomnienia 
            o ś.p. s. Marii Oszczęda
          
          
          Pan dał 
            mi tę łaskę, że kilkakrotnie byłam na placówce misyjnej razem z siostrą 
            Marysią: najpierw przez dwa lata w Cyangugu (2000-2002), potem przez 
            6 lat w Karama (2003-2009) i w tym ostatnim okresie znowu razem w 
            Cyangugu, po ostatniej wizytacji Matki Przełożonej w 2009 roku. 
          To, co 
            mnie u Niej uderzało najbardziej, zwłaszcza w tych ostatnich latach 
            wspólnego pobytu w Karama to jej postawa "bycia". Rwandyjczycy mówią 
            o takiej osobie "umutima wa rugo", tzn. "serce domu". 
            Podczas gdy my byłyśmy zabiegane przy różnych pracach, często na zewnątrz: 
            z chorymi, z biednymi, z sierotami, siostra Marysia była zazwyczaj 
            w domu. Przybywający do nas goście i ludzie w potrzebie mieli to szczęście, 
            że przyjmie ich siostra, a nie tylko pracownik i ewentualnie da potrzebne 
            informacje i skieruje do kogo trzeba. Siostra Marysia, z pomocą pracowników 
            dbała o to, żeby było ładnie wokół domu, żeby zawsze były posiane 
            warzywa w ogródku i żebyśmy miały co jeść. Wykonywała skromne prace 
            Marty i widać było, że była z tego powodu szczęśliwa. To była "jej 
            działka", w którą się angażowała, ale interesowała się też zajęciami 
            innych sióstr. Kiedy po lekcji w postulacie wpadałam na chwilę do 
            domu na górze, to zawsze czekała, żeby wypić razem kawę, porozmawiać 
            o radościach i troskach domowej i formacyjnej pracy. Zachęcała również 
            siostry z ośrodka zdrowia, żeby wpadły choć na krótką przerwę i napiły 
            się czegoś. To Ona łączyła nas przy wspólnym stole, uczyła zatrzymania 
            się na chwilę, dzielenia się, potrafiła nas ubawić przy stole różnymi 
            historiami ze swojego życia. To, co mnie również u Niej bardzo uderzało, 
            to wielka troska o zmarłych Rodziców, o zmarłe Siostry. Prosiła, 
            żeby jako prezent imieninowy ofiarować Jej pieniądze, które będzie 
            mogła przeznaczyć na intencje Mszy świętej za zmarłych Rodziców. Nawet 
            kiedy w ubiegłym roku była na dłuższym urlopie i na leczeniu w Polsce, 
            to w napisanym do nas liście prosiła, żeby ofiarować za Jej bliskich 
            zmarłych Mszę świętą biorąc pieniądze z koperty, którą trzymała w 
            szafie. W intencjach brewiarzowych również często modliła się za zmarłych 
            z naszych Rodzin i za zmarłe Siostry. Dzisiaj i Ona dołączyła do ich 
            grona, tak szybko i niespodziewanie, że jeszcze ta wiadomość do mnie 
            nie dociera 
 Po raz kolejny sprawdza się prośba ks. Twardowskiego, 
            żeby kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą 
 Siostro Marysiu, 
            przepraszam Cię za to, że tak mało Cię kochałam. Dziękuję Ci za Twoją 
            miłość, za Twoją życzliwość, za Twoje serce, za to wszelkie dobro, 
            które Pan uczynił w Tobie i przez Ciebie, przez Twoje serce, przez 
            Twoje dłonie, przez Twoje stopy. Ufam, że ci wszyscy zmarli, za których 
            tak gorliwie modliłaś się na tej ziemi, razem z Chrystusem wyszli 
            Ci na spotkanie i wprowadzili do domu Ojca. 
          s. 
            Katarzyna Grzybowska 
           
          
          
          
           "Podziwiałam 
            w niej to, że przezwyciężyła lęk przed wojną. Zamieszki wojenne zaczęły 
            się już w 1990r. Wtedy s. Marysia była w Cyangugu. W pierwszych miesiącach 
            tragedii mocno przeżywała całą tę sytuację. Przez cztery miesiące 
            nie mogła spać. I zdecydowała się na wyjazd do Polski. Jednak przez 
            cały czas pobytu w kraju nosiła w sobie pragnienie powrotu do Rwandy. 
            Wiedziała, że zagrożenie wojenne nie minęło. Mówiłam do niej: "Marysiu, 
            jak Ty wytrzymasz, skoro wojna trwa". Otrzymałam odpowiedź: "Już mi 
            lęk przeszedł". Pobyt w Polsce był dla niej czasem nabrania dystansu 
            do tego co względne i co ostateczne. Widziałam, że praca na misjach 
            stanowiła dla niej taką wartość, która potrafiła przezwyciężyć lęk 
            trwałego zagrożenia. Jestem wdzięczna Bogu za dar jej życia razem 
            z nami i duchową moc, o której dała świadectwo".
           
            s. Stanisława Oszywa 
            
            
           
           Po przeczytaniu 
            wspomnień misjonarek na stronie Służek, postanowiłam przesłać moje 
            WSPOMNIENIE O S.MARII OSZCZĘDZIE. Niech to będzie taki mój mały "znicz 
            pamięci" dla Niej.
          Spotkałam 
            tę Siostrę w Sekretariacie Misyjnym Sióstr Służek NMPN w Podkowie 
            Leśnej latem zeszłego roku. Nie miałam możliwości nawiązać z Nią bliższej 
            relacji, ale tamto spotkanie i pewien fragment naszej rozmowy jeszcze 
            długo i dość szczególnie będzie brzmiał w moim sercu. To wspomnienie 
            na pewno będzie mnie umacniać, jeśli nadejdzie "noc ciemna" 
            mojego powołania...
           S. Maria 
            Oszczęda dała się poznać jako osoba pogodna i ciepła, otwarta na bliźnich, 
            chętna do rozmowy o wszystkim; zarówno o tak wielkich sprawach jak 
            Misje, jak i o sprawach zwyczajnych, typu wzorek na sukience. 
            Przede wszystkim jednak odebrałam Ją jako właściwego człowieka na 
            właściwym miejscu, czyli misjonarkę z całego serca swego, z całej 
            duszy swojej, ze wszystkich sił swoich.... 
          Najważniejsze 
            dla mnie jednak są Jej krótkie i proste słowa, których (w związku 
            z upływem czasu), przytoczę może bardziej kontekst, niż dokładny cytat, 
            ale przecież nie w literackiej składni zawiera się ich przesłanie. 
            
             Każde powołanie, które Pan Jezus daje jest piękne, wspaniałe i niezwykłe, 
            najważniejsze jest tylko co człowiek z nim zrobi, jak na nie Panu 
            Bogu odpowie....
           Taki 
            był komentarz s. Marii Oszczędzie do moich słów podziwu dla Jej trudnej 
            pracy w Afryce i powołania misyjnego. 
            Echo tamtych słów, na nowo we mnie odżyło, gdy dowiedziałam się o 
            Jej dość nagłej śmierci.
           Czy 
            mogę myśleć, że to Siostra Maria, będąca już u boku swojego Oblubieńca, 
            nadal pełni swoją posługę misjonarki, zapraszając mnie do nieustannego 
            nawiązywania pięknych relacji z Bogiem, zawierzania Mu swojego życia 
            i powołania?
          
            Małgosia Czarnecka
            
           
            
            
            